Doświadczenie Tai Chi
Jest rano. Słońce zza chmur, lecz promienie ciepłe, rozgrzewające. Prześwietlają poprzez gałęzie drzew, słoneczne plamy i cienie na trawie….
Stoję na lekko rozstawionych nogach twarzą zwrócony do pól, gdzie ścięte już rżyska ciągną się po horyzont w dal. Mocno czuję bosymi stopami ziemię. Za plecami mam wielkie drzewa, ogromną lipę, smukłe topole a w głębi jabłoniowy sad.
Czekam… Uspakaja się oddech i myśli… Powietrze wchodzi aż w dół brzucha…, wydycham. Spokojny rytm, przymykam oczy, pozwalam, aby łagodny wiatr wiał przeze mnie a dźwięki budzącego się dnia ożywiały przestrzeń i płynęły swobodnie nie hamowane przez myśl, nie zabarwione przez uczucia i wspomnienia…
Pobudzenie… Jakby lekkie mrowienie w palcach… I dłonie płyną w górę z wdechem, z wydechem opadają w dół w ruchu falowania… Z fali w kolistość, pełnię.
Forma kuli przed splotem słonecznym i już płynnie krok w lewo, na stronę serca.
Czuję jak ciężar ciała przemieszcza się wraz z ruchem, przepływa od jednej stopy, poprzez talię i kręgosłup, odrywa się od ziemi…
I znów kroki – lewo, prawo. Plecy prosto, aktywna strona ciała staje się jang, stała i ugruntowana. Bierna strona ciała lekka, jakby nie substancjalna.
Głowa w jednej linii z kręgosłupem, jakby podwieszona, aby witalny prąd popłynął z góry poprzez ciało do ziemi. Łagodne zatrzymanie i balet rąk, spokojny ruch „skrzydeł białego żurawia…” I znów kroki w przód, wypchnięcie dłoni z mocą, lecz bez napięcia..
Może coś lekko przeszkadza, jakby zbyt wiele wagi w dole ciała…
Horyzont płynie ze mną, mały liść kręci się w powietrzu i osiada tam, gdzie ścieżka, wydeptany pasek ziemi. Blaszana kalenica dachu pobliskiego domu świeci jaskrawo odbijając promienie słońca…
Skręcony krok, zakola spirali, energia wznosi się od stóp aż po czubek głowy.
Dłonie nadają obrotową siłę ciału, wyznaczają rytm. Stopy lekko odrywają się od podłoża… Znów przez moment kula energii. Poruszenie w lewo i w prawo – pełny cykl…
Jakby wszystko wokół ucichło a szelesty liści drzew i ptasi śpiew głośniejsze, barwy bardziej nasycone…Piękny świat…Moment zawieszenia ruchu, ułamek sekundy i zmienia się czucie a z nim statyka ciała. Rozciągnięte ramiona balansują ruch i naprawdę płynność…
Żeglowanie przez powietrze. Dłonie jak płynące obłoki widziane poprzez ruch na błękitnym tle nieba. Z nieba ku ziemi, z lekkości ku stałości i tych dwu połączenie….
Skrzyżowane dłonie dążą w górę, rozdzielają się. Następuje moment spięcia, łagodnej eksplozji – mocny wyrzut nogi przed siebie.
Czy ciało już gotowe, czy zupełnie rozluźnione? Czy zapomniało o kościach, ścięgnach i mięśniach? Czy potrafi pełznąć jak wąż w trawie, aby wślizgnąć się w zwierzęce witalne energie, płynące równolegle tuż przy ziemi…?
Mocne rozciągnięcie nóg i praca kręgosłupa. W dół i znów w górę do ludzkiej postawy, do słońca…
Na moment zastygam z horyzontem, jastrząb szybuje wysoko i nagle spada w dół – pierzchły trzy dzikie gołębie z pobliskiego drzewa.
Znów gest pełni, mocy i jakbym odpychał niewidoczną ścianę – na lewo i na prawo. Zataczam dłonią łuk i celuję prosto pod nogi w dół, w ziemię, kręgosłup wyginam w koci grzbiet.
W trawie przemknął zielony żuk, by schronić się pospiesznie pod zeschłą, rudą miseczką kasztana…
Wachlarz rąk bardzo powoli, rozgarnięcie przestrzeni, uwolnienie napięcia – Wielki oddech „Tao…”
Otwarcie na to, co nowe, świeże. Na nową nieustanną kreację, bez początku, bez końca, bez przyczyny – za przyczynę mającą tylko samą siebie…
Ekspresja ruchu z pełni. Pół obrót, w lewo blok i mocny wyrzut pięści a po nim wślizgujący się wężowy cios… Powolne wypchnięcie energii z brzucha, z Tan Tien obiema dłońmi naraz. Stopy ukorzenione w ziemi…
Jeszcze raz oddech pełni, powolny wachlarz rąk…
Wygaszenie intencji ruchu w umyśle, chwilowe zamknięcie obiegu energii.
Zatrzymuję się w milczeniu, dokładnie w tym samym miejscu w którym zacząłem kuen, formę, sekwencję ruchów.
Zamknął się cykl – rytuał przywitania dnia…
Spokój, odprężenie. Jak przyjemnie czuć lekko rozgrzane, rozluźnione ciało, jak dobrze nie czuć granic w sobie i poza sobą, kiedy to co postrzegam tworzy postrzegającego – a łagodne podmuchy wiatru wieją przeze mnie z oddali…